Malezja i Singapur

Ważna jest droga czy cel?

Dla nas najczęściej to właśnie droga jest celem… Przez Warszawę, Singapur, Johor Bahru, Mersing dotarliśmy na Tioman. Przeurokliwy zakątek na Morzu Południowo-Chińskim, jedna z wysp Malezji. Spokój, cisza, brak pośpiechu, rekiny, żółwie morskie, warany na lądzie, małpy, pełen luz. Wyspa Tioman zaskoczyła nas absolutnie. Brak tłumów, brak tak zwanych atrakcji turystycznych, a do tego jak tam dbali o środowisko. To był naprawdę szok: brak słomek, segregacja śmieci, sprzątanie śmieci na plażach kiedy sternik łódki czekał na nas podczas snorkelingu, dystrybutory z wodą w plażowych lokalach, wooow. To naprawdę zrobiło ogromne wrażenie, tym bardziej, że znamy już azjatyckie kraje i wiemy, jak tam bywa. Bankowo wrócimy, zakochani w Tioman.

Drugi cel naszej malezyjskiej podróży to Malacca. Wiąże się on z naszym małym gin’owym znaleziskiem. Gin Tanqueray Malacca, spróbowaliśmy dawno temu i to właśnie on skłonił nas do odwiedzin miasta, od którego wziął nazwę. Malacca to przepyszne jedzenie, spokojna atmosfera, urokliwa postkolonialna zabudowa. Każdemu kto lubi byłe portugalskie kolonie koniecznie polecamy ten kierunek.

Kolejny dłuższy przystanek nie był już tak spokojny. Ruszyliśmy do Kuala Lumpur, a tam trafiliśmy na Merdeka. Często nam się zdarza, że podczas naszych wypraw trafiamy na jakieś super wydarzenie. Dzień Niepodległości Malezji powitaliśmy w centralnym punkcie Kuala Lumpur, w parku u stóp Petronas Towers. Miejsce i czas zgrały się zupełnie przypadkowo, ale tak, że lepiej się nie dało. Byliśmy też w trakcie obchodów Islamskiego Nowego Roku 1441 hidżry. To był nasz trzeci nowy rok w 2019 roku. Kuala Lumpur jest fantastyczne! Tygiel kulturowy, etniczny i przede wszystkim gastronomiczny. Na nocnym targu (tzw. food court) zajęliśmy jeden ze stolików i zapełniliśmy go przysmakami kuchni malajskiej, chińskiej i hinduskiej. Cudownie:) Nikt nie był już głodny, nawet nasze dość wybredne dziewczyny miały swoje strzały. Kuala Lumpur wydaje nam się najbardziej wyluzowanym dużym miastem w tym rejonie świata.

Mknąc po szynach, w wygodnym pociągu, pożegnaliśmy Kuala Lumpur i ruszyliśmy na Penang. Jak to określił Grzesiek – „urodziny to dobry moment na kulinarną rozpustę, a George Town na Peneng, to idealne miejsce by się jej oddać”. Jedliśmy od rana do nocy, troszkę też dzień wcześniej i dzień po. Spróbowaliśmy nowych potraw, wypiliśmy morze, zaskakująco dobrej kawy. Werdykt był następujący – George Town dołącza do naszych ulubionych street food’owych miejscówek. Chiang Mai to wyśmienita kuchnia tajska. Hoi An to najlepsze, co oferuje Wietnam. Za to Penang to jazda bez trzymanki po całym regionie… Assam Laksa, Char Koay Teow, Hokkien Mee, Wantan Mee to tylko niektóre ze sławnych tutejszych potraw. Na dodatek Little India wypełnione pysznymi masalami, dossami i naanami. Mniam, mniam. Ale, Penang to nie tylko pyszna kuchnia. Urocze budynki starego miasta, ciekawe murale, przy których wszyscy pstrykają fotki (my też, to poczyniliśmy), góry z pozostałościami lasów deszczowych oraz wioski, po których przyjemnie śmiga się rowerami.

Naszą malezyjską część wyprawy zakończyliśmy na Langkawi, które było bardzo, ale to bardzo turystyczne. Ale znaleźliśmy receptę na ten nadmiar komercji.. Wypożyczyliśmy skuterki i uciekliśmy w mniej odwiedzane części wyspy. Tam kryły się jeszcze nieskomercjalizowane perełki.

Ostatnim celem i końcem zarazem był Singapur, z którego to mieliśmy powrót. Tradycja i nowoczesność, wschód i zachód przenikają się w Singapurze na tysiące sposobów. „Zwyczajowo” całkiem przypadkowo trafiliśmy na hiper nowoczesny pokaz świetlno-wodny oraz tradycyjne hinduskie święto. Wspaniałe zakończenie naszej Malezyjsko-Singapurskiej przygody. Kolejny raz utwierdzamy się w tym, że różnorodność kulturowa, kulinarna, pogodowa to coś co nas bardzo pociąga:)