Wrocław – Berlin

Trochę nas poniosło. Padł pomysł, że jak tylko otworzą granice (bez testów dla osób zaszczepionych) to wsiadamy na rower i kręcimy na Berlin. Bez treningów, pierwszy raz od dawna na naszych Hultajach. Już raz tą trasę robiliśmy i udało się przejechać na raz, ale tym razem postanowiliśmy wybrać bardziej okrężny wariant i rozbić na dwa dni. Ruszyliśmy. Pierwsze 50 km były nawet przyjemne i lekkie. Około południa zaczęła się walka z dość silnym wiatrem. Dla mnie to gorsze niż deszcz, wiec padła moja motywacja i morale (to pisze Aga ) Częstsze niż zwykle małe postoje dawały wytchnienia dla cierpnących stóp i rąk. Ale widoki, szczególnie tuż przy granicy nagradzały nasze trudy. Zaskoczyły nas piękne wioski jeszcze po stronie Polskiej, były to Wzgórza Dalkowskie. Pierwszy dzień zakończyliśmy w deszczu, mocno zmęczeni. Nocleg znaleźliśmy w przydrożnej agroturystyce w Zasiekach. Szybko padliśmy. Następnego dnia zostało nam 170 km. Z dobrym nastawieniem choć bolącym ciałem ruszyliśmy. Już nie wiało, ale zaczęło padać. Do tego pierwszy raz dość mocno zaczął doskwierać ból kolana. Poważnie zaczęłam myśleć, że w Chociebużu wsiądę w pociąg, że tylko Grzesiek dokręci do celu. Ale ciepłe śniadanie, kawa, 2 tabletki i chwila odpoczynku pomogły. Kiedy wjechaliśmy na teren Łużyc kolejne siły i moc w nas wstąpiły i jechało się lżej. Przepiękna zabudowa, mnóstwo kanałów, cisza spokój, nie za dużo turystów. Sielsko, zielono, przeuroczo. Mieliśmy sporo kryzysów, z powodu bolących kolan, drętwiejących palców u rąk i stóp, braku sił. Upadki i kolejne wzloty np. kiedy Karolcia podczas rozmowy telefonicznej stwierdziła „na pewno dziś dojedziecie, dacie radę”! Tak, udało się! Po 21:00 dojechaliśmy do Berlina. Wyszło 398 km! Mega zmęczeni, ale zadowoleni! Drugi rowerowy wypad „nach Berlin” za nami?