Kaszuby

Kaszuby

Wiele z naszych małych i dużych wypraw odbywa się spontanicznie. Taki też był nasz weekendowy wyjazd na Kaszuby. Dziewczyny rozjechały się na swoje obozy letnie, a my w tym czasie rowery „pod pachę” czyli na dach samochodu i w drogę. Pokręciliśmy się trochę po lasach i bardzo, ale to bardzo szczęśliwie trafiliśmy na masę zwierzaków. Jelenie, orły, lisy, żurawie. Naprawdę cudowne widoki. Prawdopodobnie zwierzątka jeszcze nie odczuły, że skończył się lockdown 😉 Dużo przejażdżek rowerowych, bo Kaszuby świetnie są na takie przygotowane. Polecamy!


Tatry

Tatry

Krótki wypad w Tatry Wysokie z założeniem, że przez kilka dni nie schodzimy z gór. Pierwszy nocleg u bardzo miłego Pana w Zakopcu, który jak usłyszał, że dziewczyny będą tylko chodzić to nie chciał od nas pieniędzy 😉  Dolina Strążyńska, Sarnia Skala, Dolina Białego, Hala Kondratowa, Przełęcz pod Kopą Kondracką, nocleg na Kalatówkach, Przełęcz między Kopami, Hala Gąsienicowa, Czarny Staw, Maly Kościelec, Karb, Zielony Staw, Liliowe, Pośrednia Turnia, odwrót ze Świnicy, Beskid, Kasprowy, dwie noce w Murowańcu. Podczas wszystkich dni mieliśmy pogodowy rollercoaster. Był deszcz, wiatr, burze, na przemian z upalnym już bo czerwcowym słońcem. Trzy dni w górach bez schodzenia do miasta. Nie wszędzie udało nam się wejść (burze!!!), ale to tylko daje nam motywację, żeby szybko wrócić w Tatry.


Kenia

Kenia

Afryka to miejsce, gdzie jeszcze nas nie było, nie licząc Maroka, bo to jednak o inną Afrykę nam chodzi. Trochę czasu minęło od pomysłu do podróży. W końcu trafiliśmy tam w trakcie ferii zimowych naszych dzieci. Celem naszej wyprawy było spotkanie jak największej ilości zwierząt. Każdy z nas miał nadzieję, że zobaczy słonia, żyrafę no i może bawoła. Ale nie sądziliśmy, że spotka nas aż tak wspaniała przygoda!

Msambweni, Diani beach, wyspa Wasini i Mombasa, na spokojne pierwsze 3 dni. Odpocząć po podróży, zaaklimatyzować się i nabrać sił przed prawdziwą przygodą!

Amboseli National Park – „Ziemia Olbrzymów” położony jest u stóp Kilimandżaro. Wody spływające z tej góry dają życie i przyciągają wręcz niewyobrażalną ilość zwierząt, zwłaszcza słoni, od których pochodzi przydomek parku. Wszystko tutaj oszołamia, różnorodność gatunków, liczebność zwierząt, ich bliskość i brak strachu przed ludźmi. Tylko dzikie koty są ostrożne i trzymają się na uboczu. Spaliśmy pod namiotami w buszu, a żyrafy przechadzały się w pobliżu i mały nas kompletnie w nosie.

Lake Naivasha – słodkowodne jezioro położone w Wielkim Rowie Afrykańskim. Dom dla ponad 400 gatunków ptaków, hipopotamów, koba śniadego, którego widzieliśmy pierwszy raz w życiu, oraz całej masy innych zwierząt. Po godzinie 18:00 jest zakaz zbliżania się do brzegu, ponieważ na ląd wychodzą hipopotamy, najniebezpieczniejsze zwierzęta Afryki! Brak dużych drapieżników pozwala na spacery i zbliżenie się do zwierząt, prawie na wyciągnięcie ręki. Cudowne przeżycie.

Masai Mara National Reserve – miejsce tak zwanej wielkiej migracji, corocznej wędrówki gnu z Serengeti w Tanzanii. Dla nas to przede wszystkie wielkie koty, na które natknęliśmy się zaraz po wjeździe do parku i które towarzyszyły nam przez całe dwa dni. Emocje towarzyszące obcowaniu z tymi pięknymi zwierzętami są nie do opisania. Kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy rodzinkę lwów, Aga, aż się popłakała, zamiast robić kolejne foty tym wspaniałym zwierzakom.

To były wspaniałe dni! Afryka ma w sobie olbrzymi magnetyzm, który sprowadzi nas tam jeszcze niejednokrotnie. Niewiarygodne, jak dużo udało nam się odwiedzić w tak krótkim czasie. Mombasa, plaże Msambweni i Diani, wyspę Wasini wraz z otaczającym ją wodnym rezerwatem, rezerwat Amboseli, jezioro Naivasha, rezerwat Masai Mara, plantacje herbaty i kawy w okolicach Kiambu oraz Nairobi.


Palermo

Palermo

Kto nie lubi zawitać do Włoch? Hmmm. Kolejny krótki acz intensywny wyjazd rodzinny. Można powiedzieć krótko – zjedliśmy całe Palermo! Pokochaliśmy to miejsce, gdzie ciężko się zorientować, czy to jeszcze Europa, czy może już Lewant albo Maghreb. Przy okazji przypomnieliśmy sobie jak Włosi potrafią czerpać radość z najprostszych przyjemności. Czas pomiędzy pasta, pizza e aperitivo zapełniliśmy szwendaniem się po zakamarkach miasta. Palermo nie jest duże. Najciekawsze dzielnice są w zasięgu spaceru. Zaraz po przyjeździe trafiliśmy w okolice Ballaro, gdzie panował niesamowity bałagan i właśnie trwała osiedlowa kłótnia. Było głośno i przaśnie, a nasze przerażone dziewczynki stwierdziły, że nie tego się spodziewały.

Całe szczęście szybko weszły w klimat i dzień później już mówiły, że Palermo jest bardzo fajne i… Smaczne!!! Kolejne miejsce, do którego będziemy wracać.


Tatry Zachodnie

Tatry Zachodnie – Czerwone Wierchy

Pierwsza wyprawa naszych dziewczynek w Tatry, zdobyć szczyty Czerwonych Wierchów. Obie były bardzo harde. Zaskoczyła nas dość mocno pogoda, choć sprawdzana była, jak to zawsze przed wyjściem w góry. Trafiliśmy na halny, który kładł nas na kolana, a dziewczyny cały czas musiały trzymać się nas, żeby ich nie porwało. Przeszliśmy 20 km, 1600 metrów w górę, a zajęło nam to 9,5 godziny. Nocleg czekał na nas w Schronisku na Hali Ornak. Trudny to był dzień, ale wszyscy byliśmy z siebie bardzo zadowoleni. Następnego dnia nasze dziewczyny poczuły zew przygody. Żadnego odpoczynku po ciężkim dniu na grani, żadnego marudzenia. Najpierw wyciągnęły nas do Jaskini Mylnej, gdzie szły jak burza przez kolejne zaciski. My męczyliśmy się pełzając w błocie i ciągnąc za sobą plecaki. Potem Wąwóz Kraków i kilkadziesiąt metrów łańcuchów w ekspozycji. Było przecudnie.


Malezja i Singapur

Malezja i Singapur

Ważna jest droga czy cel?

Dla nas najczęściej to właśnie droga jest celem… Przez Warszawę, Singapur, Johor Bahru, Mersing dotarliśmy na Tioman. Przeurokliwy zakątek na Morzu Południowo-Chińskim, jedna z wysp Malezji. Spokój, cisza, brak pośpiechu, rekiny, żółwie morskie, warany na lądzie, małpy, pełen luz. Wyspa Tioman zaskoczyła nas absolutnie. Brak tłumów, brak tak zwanych atrakcji turystycznych, a do tego jak tam dbali o środowisko. To był naprawdę szok: brak słomek, segregacja śmieci, sprzątanie śmieci na plażach kiedy sternik łódki czekał na nas podczas snorkelingu, dystrybutory z wodą w plażowych lokalach, wooow. To naprawdę zrobiło ogromne wrażenie, tym bardziej, że znamy już azjatyckie kraje i wiemy, jak tam bywa. Bankowo wrócimy, zakochani w Tioman.

Drugi cel naszej malezyjskiej podróży to Malacca. Wiąże się on z naszym małym gin’owym znaleziskiem. Gin Tanqueray Malacca, spróbowaliśmy dawno temu i to właśnie on skłonił nas do odwiedzin miasta, od którego wziął nazwę. Malacca to przepyszne jedzenie, spokojna atmosfera, urokliwa postkolonialna zabudowa. Każdemu kto lubi byłe portugalskie kolonie koniecznie polecamy ten kierunek.

Kolejny dłuższy przystanek nie był już tak spokojny. Ruszyliśmy do Kuala Lumpur, a tam trafiliśmy na Merdeka. Często nam się zdarza, że podczas naszych wypraw trafiamy na jakieś super wydarzenie. Dzień Niepodległości Malezji powitaliśmy w centralnym punkcie Kuala Lumpur, w parku u stóp Petronas Towers. Miejsce i czas zgrały się zupełnie przypadkowo, ale tak, że lepiej się nie dało. Byliśmy też w trakcie obchodów Islamskiego Nowego Roku 1441 hidżry. To był nasz trzeci nowy rok w 2019 roku. Kuala Lumpur jest fantastyczne! Tygiel kulturowy, etniczny i przede wszystkim gastronomiczny. Na nocnym targu (tzw. food court) zajęliśmy jeden ze stolików i zapełniliśmy go przysmakami kuchni malajskiej, chińskiej i hinduskiej. Cudownie:) Nikt nie był już głodny, nawet nasze dość wybredne dziewczyny miały swoje strzały. Kuala Lumpur wydaje nam się najbardziej wyluzowanym dużym miastem w tym rejonie świata.

Mknąc po szynach, w wygodnym pociągu, pożegnaliśmy Kuala Lumpur i ruszyliśmy na Penang. Jak to określił Grzesiek – „urodziny to dobry moment na kulinarną rozpustę, a George Town na Peneng, to idealne miejsce by się jej oddać”. Jedliśmy od rana do nocy, troszkę też dzień wcześniej i dzień po. Spróbowaliśmy nowych potraw, wypiliśmy morze, zaskakująco dobrej kawy. Werdykt był następujący – George Town dołącza do naszych ulubionych street food’owych miejscówek. Chiang Mai to wyśmienita kuchnia tajska. Hoi An to najlepsze, co oferuje Wietnam. Za to Penang to jazda bez trzymanki po całym regionie… Assam Laksa, Char Koay Teow, Hokkien Mee, Wantan Mee to tylko niektóre ze sławnych tutejszych potraw. Na dodatek Little India wypełnione pysznymi masalami, dossami i naanami. Mniam, mniam. Ale, Penang to nie tylko pyszna kuchnia. Urocze budynki starego miasta, ciekawe murale, przy których wszyscy pstrykają fotki (my też, to poczyniliśmy), góry z pozostałościami lasów deszczowych oraz wioski, po których przyjemnie śmiga się rowerami.

Naszą malezyjską część wyprawy zakończyliśmy na Langkawi, które było bardzo, ale to bardzo turystyczne. Ale znaleźliśmy receptę na ten nadmiar komercji.. Wypożyczyliśmy skuterki i uciekliśmy w mniej odwiedzane części wyspy. Tam kryły się jeszcze nieskomercjalizowane perełki.

Ostatnim celem i końcem zarazem był Singapur, z którego to mieliśmy powrót. Tradycja i nowoczesność, wschód i zachód przenikają się w Singapurze na tysiące sposobów. „Zwyczajowo” całkiem przypadkowo trafiliśmy na hiper nowoczesny pokaz świetlno-wodny oraz tradycyjne hinduskie święto. Wspaniałe zakończenie naszej Malezyjsko-Singapurskiej przygody. Kolejny raz utwierdzamy się w tym, że różnorodność kulturowa, kulinarna, pogodowa to coś co nas bardzo pociąga:)


Morze rowerem na prawie raz!

Morze rowerem na prawie raz!

Nasi ulubieni barmani z Wrocławia, co roku latem, rozjeżdżają się po wybrzeżu bałtyckim. Postanowiliśmy ich odszukać na rowerach. Udało nam się przejechać 500 km, prawie na raz. Zatrzymaliśmy się jedynie na krótką, 3 godzinną drzemkę. Trasa Wrocław – Łeba rowerowo-gravelowo zaliczona. Aga się cieszyła bo nogi to jej chudły przez całe pięćset no i pierogi też można było wcinać 🙂


Tajlandia

Tajlandia

Po ciężkiej pracy przez cały rok szkolny nasze dziewczyny, wyjechały na swoje obozy. My w tym czasie skusiliśmy się na odwiedziny naszego takiego trochę drugiego domu. Zrobiliśmy sobie krótki „home office” w Tajlandii na wyspie Koh Samet i w Bangkoku. Rano odpoczynek, po południu praca a nocami zabawa. Bangkok to dla nas przede wszystkim najlepsze na świecie jedzenie, dobra kawa, dobry gin w lokalnych, mało turystycznych miejscówkach. Staramy się omijać utarte szlaki z turystycznymi atrakcjami..


Berlin rowerem na raz!

Berlin rowerem na raz!

Wrocław – Berlin na gravelach, 360 km! Zaliczone! Kiedy ruszyliśmy rano, nie było przyjemnie i miło. Padał siarczysty deszcz, a wiatr wiał w twarz. Zacisnęliśmy zęby i pedałowaliśmy. Poprawiło się na około setnym kilometrze. Wtedy przebraliśmy się w suche rzeczy, zjedliśmy po słodkiej bułce i ruszyliśmy dalej. Kolejny dłuższy odpoczynek był w granicznym Gubinie, gdzie zjedliśmy zasłużony duży posiłek. Zostało nam ok 140 km i wiedzieliśmy, że końcówka będzie już zupełną nocą. Na obrzeżach Berlina było już naprawdę ciężko. Oboje zasypialiśmy! Dojechaliśmy cali i mega szczęśliwi ok 3:00 nad ranem. Duma, duma i euforia – cel zdobyty! Berlin wynagrodził nam trud, jaki włożyliśmy by do niego dojechać. Trafiliśmy na wspaniałe wydarzenia i świetną zabawę: Carnaval 2019; German AeroPress Championship; Coffee on Good Spirits; House of Gin; Markthalle Neun. Kolorowa, radosna parada, pycha jedzenie, super kawa i kawowe drinki, zimne piwo a na koniec dobrze skomponowany gin. Wspaniale!


Wietnam

Wietnam

Po wielu małych i dużych wyprawach, nasze dziewczyny wiedzą, że w podróży każda okazja by się przespać i zjeść jest na wagę złota. Kiedy trzeba to śpią w metrze, samolocie, taksówce i na lotnisku W domu wybredne, w drodze jedzą potrawy, których nikt z nas nawet nie wie, jak nazwać. Zwłaszcza gdy rodzice przyoszczędzili i kupili super tanie bilety z 2 przesiadkami i 15 godzinnym postojem w Pekinie. Jak przygoda to przygoda! 🙂 Tylko te różnice temperatur dały nam popalić. Od 0 poprzez -4 do 34 stopni.

W Sajgonie wylądowaliśmy nocą, w pierwszy dzień święta Tet, czyli Wietnamskiego Nowego Roku. Właśnie rozpoczął się Rok Świni, a inspiracją do odwiedzenia Wietnamu było to, że nasza Zosia pokochała świnki wietnamskie i chciała odwiedzić ich ojczyznę… Ot taki zbieg okoliczności.

Sajgon ma swój urok, spokój i ciszę, o którą tak trudno w Azji Południowo-Wschodniej, ale też gwar i tumult dobrze znany nam z ulic Bangkoku. No i trafiliśmy na fenomenalną kawiarnię, jedną z lepszych, w jakich byliśmy do tej pory; The Workshop Coffee. Jedyne co nam się nie udało, to posmakować tutejszej kuchni. Na czas obchodów święta Tet pozamykały się wszystkie dobre knajpki. 

Phan Rang – Tháp Chàm, Vinh Hy, Cam Lập, Cam Ranh. Szukaliśmy miejsc, gdzie nie pojawiła się jeszcze masowa turystyka i znaleźliśmy. Kilka dni spędziliśmy w towarzystwie prawie samych Wietnamczyków i przekonaliśmy się, że to niesamowicie gościnni, uczciwi i radośni ludzie. Nie pytaliśmy ile będzie kosztował kurs taksówką bo zawsze płaciliśmy wg taksometru, nie pytaliśmy ile zapłacimy za jedzenie czy picie na ulicy, bo wiedzieliśmy, że policzą nas tak samo, jak miejscowych. Co za miła odmiana w azjatyckich stronach. Wszyscy chcieli porozmawiać i to, że prawie nikt nie mówił po angielsku to żaden problem, technologia w postaci Google Translator była nieocenioną pomocą.

Urokliwe Hoi An to jedno z najbardziej turystycznych miejsc na mapie Wietnamu. Świat turystycznej komercji sąsiaduje blisko ze światem lokalnym i oba dość zgodnie i płynnie się przenikają. Na tym samym targu można było kupić tandetne pamiątki, ale też kurę czy lokalne zioła do zupy. Drogie restauracje serwowały jedzenie ramię w ramię z ulicznymi garkuchniami, gdzie można było zjeść przepyszne dania za 2 czy 3 złote. W końcu zagrało i posmakowała nam Wietnamska kuchnia, prawie wszystko czego skosztowaliśmy okazało się super! Karolcia wręcz oszalała na punkcie własnoręcznie zwijanych sajgonek, bagietek i mini szaszłyczków. Wyzwaniem było dostosowanie się do lokalnych, szalonych, zasad ruchu drogowego, ale daliśmy radę i wyprawa skuterowa nad morze zakończyła się pełnym sukcesem. Hoi An da się lubić, jest w sam raz na dwa dni.

My Son, Hue. Dziedzictwo dwóch wielkich cywilizacji, które od tysiącleci wywierały ogromny wpływ na Wietnam. My Son, porzucony w dżungli zespół hinduistycznych świątyń, sanktuarium religijne królestwa Czampa będącego pod kulturowym i duchowym wpływem Indii. Hue, była stolica Wietnamu założona przez dynastię Nguyen, gdzie silne wpływy Chińskie najlepiej są widoczne w imperialnym zakazanym mieście. 

Zatoka Lan Ha. Zamiast zatłoczonego Ha Long, wybraliśmy mniej uczęszczany zakątek a oszczędności na biletach lotniczych zainwestowaliśmy w odrobinę luksusu. Dwudniowy rejs pomiędzy setkami małych wysepek.

Wietnamski szlak zakończyliśmy w Hanoi. Radosne, kolorowe wrażenie wywarła na nas kawiarnia Unicorn Cafe. Oh ile tam było tęczy i słodyczy… Przeuroczo 😉 Trochę zwiedziliśmy, trochę poszukiwań kulinarnych było, trochę popracowaliśmy i uczyliśmy się też w drodze. Dziewczyny powiedziały jedno, Wietnam super i musimy wrócić.