Gruzja - Pankisi
Gruzja – Pankisi
Gruzja - Racza, Tbilisi, Kachetia
Gruzja – Racza, Tbilisi, Kachetia
Riwiera francuska
Riwiera francuska
Sycylia
Sycylia
Wrocław - Berlin
Wrocław – Berlin
Trochę nas poniosło. Padł pomysł, że jak tylko otworzą granice (bez testów dla osób zaszczepionych) to wsiadamy na rower i kręcimy na Berlin. Bez treningów, pierwszy raz od dawna na naszych Hultajach. Już raz tą trasę robiliśmy i udało się przejechać na raz, ale tym razem postanowiliśmy wybrać bardziej okrężny wariant i rozbić na dwa dni. Ruszyliśmy. Pierwsze 50 km były nawet przyjemne i lekkie. Około południa zaczęła się walka z dość silnym wiatrem. Dla mnie to gorsze niż deszcz, wiec padła moja motywacja i morale (to pisze Aga ) Częstsze niż zwykle małe postoje dawały wytchnienia dla cierpnących stóp i rąk. Ale widoki, szczególnie tuż przy granicy nagradzały nasze trudy. Zaskoczyły nas piękne wioski jeszcze po stronie Polskiej, były to Wzgórza Dalkowskie. Pierwszy dzień zakończyliśmy w deszczu, mocno zmęczeni. Nocleg znaleźliśmy w przydrożnej agroturystyce w Zasiekach. Szybko padliśmy. Następnego dnia zostało nam 170 km. Z dobrym nastawieniem choć bolącym ciałem ruszyliśmy. Już nie wiało, ale zaczęło padać. Do tego pierwszy raz dość mocno zaczął doskwierać ból kolana. Poważnie zaczęłam myśleć, że w Chociebużu wsiądę w pociąg, że tylko Grzesiek dokręci do celu. Ale ciepłe śniadanie, kawa, 2 tabletki i chwila odpoczynku pomogły. Kiedy wjechaliśmy na teren Łużyc kolejne siły i moc w nas wstąpiły i jechało się lżej. Przepiękna zabudowa, mnóstwo kanałów, cisza spokój, nie za dużo turystów. Sielsko, zielono, przeuroczo. Mieliśmy sporo kryzysów, z powodu bolących kolan, drętwiejących palców u rąk i stóp, braku sił. Upadki i kolejne wzloty np. kiedy Karolcia podczas rozmowy telefonicznej stwierdziła „na pewno dziś dojedziecie, dacie radę”! Tak, udało się! Po 21:00 dojechaliśmy do Berlina. Wyszło 398 km! Mega zmęczeni, ale zadowoleni! Drugi rowerowy wypad „nach Berlin” za nami
Biebrza
Biebrza
W zeszłym roku postanowiliśmy, że wrócimy na wschód Polski, do Doliny Biebrzy. Plan był taki, żeby wybrać czas kiedy można poobserwować więcej zwierząt niż było to w sierpniu. Większość opowieści wskazywało, że wiosna, a w zasadzie początek wiosny to właściwy moment. Korzystając z przedłużonego, wielkanocnego weekendu ruszyliśmy na poszukiwanie łosia. Osiedliśmy w małym, urokliwym i ciepłym domek tuż nad brzegiem Biebrzy, z widokiem na rozlewiska.
Zajechaliśmy około 2:00 w nocy, mocno wyczerpani poszliśmy spać. Po takiej wyczerpującej podróży dziewczyny śpią, czyli ja też śpię. Grzesiek zwyczajowo, chcąc wykorzystać każdą chwilę, o świcie ruszył na pierwsze “polowanie”. Ojjj. Bardzo żałowałam, że nie zapakowałam się wtedy do auta. Pierwszy poranek okazał się dla niego mega szczęśliwy. “Trafił” łosia z bardzo bliska, na łosiostradzie. Jest i fota, zabrakło tylko fajnego światła:):) Tej wiosny w ogóle światło dla zdjęć bardzo rzadko się zdarza, jakieś takie białe jest, bez wyrazu. Tego dnia całą rodzinką podjechaliśmy do Informacji Turystycznej Biebrzańskiego Parku Narodowego w Osowcu. Kierując się wskazówkami, zwiedziliśmy Twierdzę Osowiec, a w zasadzie to co po niej pozostało. Spacerując mogliśmy obserwować stada dzikich gęsi – gęgaw. Po przyjemnym, długim spacerze, zgłodnieliśmy nie mało. Trafiliśmy w bardzo przyjemne miejsce w Goniądzu, “Oberża nad Biebrzą”, gdzie zjedliśmy przepyszny obiadek. Naprawdę polecamy. Pyszna babka ziemniaczana, placki z gulaszem, wszystko! A całość domykają przesympatyczni właściciele. Bardzo miło i smakowicie.
Na drugi dzień zaplanowaliśmy kilka mniejszych wycieczek na terenie Bagna Ławki. Byliśmy na kładce – Długa Luka oraz na Grobli Honczarowskiej. Długie to były spacery. A co nam się udało zaobserwować? Głównie ptaki, gile, rudziki, dzięcioły, gęgawy. Widać było, że wiosna powoli budzi się do życia.
W niedzielę postanowiliśmy zrobić dłuższą wycieczkę, gdzie dość dużo było błotnistych odcinków. Dla dziewczynek to dodatkowa frajda:) W połowie drogi, na otwartej łące widzieliśmy kilka jelonków, a wzdłuż całej przechadzki towarzyszyły nam dzięcioły. Wydaje nam się, że większość z nich to dzięcioł duży. Popołudniową porą dziewczynki zostały w domku a my ruszyliśmy jeszcze na znane nam już sprzed roku – Czerwone Bagno. Przed wyjazdem zaopatrzyliśmy się w kalosze. Wiedzieliśmy, że może być bagniście i faktycznie tak było. Dość sporo krążyliśmy, żeby pójść choć odrobinę dalej, jednak wysoki stan wody nas pokonał. Trudy nasze zostały wynagrodzone wspaniałym światłem i groźnymi nawałnicami, jakie kłębiły się na horyzoncie. Foty wyszły naprawdę super. Do tego żurawi klengor, cudownie było słuchać ten śpiew. Gęgawy też dobrze sobie radziły, cały czas gęgały.
W poniedziałek wielkanocny postanowiliśmy, że ruszymy o świcie na małą wyprawę, bez dziewczynek. Pobudka była o 4:30. Poszliśmy jeszcze raz na Bagno Ławki na najbardziej bagnisty odcinek. Wtedy. Niespodzianka! Udało się zobaczyć dwa duże łosie z odległości ok kilometra. Leżały sobie wygodnie w wysokich trawach i przeżuwały śniadanko. Bardzo miły widoczek. Grzesiek jeszcze tego popołudnia ruszył w najbardziej bagnisty teren podczas tego wyjazdu. Przeprawę miał naprawdę wyczerpującą i mega wymagającą. Brodził po brzegi kaloszowych cholewek. Taką błotnistą zabawę sobie sprawił na końcówkę naszej biebrzeńskiej wyprawy.
Lasy i rozlewiska Biebrzeńskiego Parku Narodowego bardzo nas zauroczyły. Sporo kilometrów przedreptraliśmy. Wspaniałe tereny do wędrówek, obserwacji i na relaks wśród śpiewu niezliczonej ilości ptaków. A na łosia czy wilka trzeba się uzbroić w dużo większą cierpliwość i mieć dla nich dużo, dużo czasu.
Bieszczady
Bieszczady
Śnieżna zima daje nam radość dziecka, kiedy siadasz na sanki, jabłuszko i suniesz w dół i możesz tak przez pół dnia – góra, dół, góra dół… Uwielbiam powracać do tej zjazdowej, saneczkowej radości.
W Bieszczadach nie było nas bardzo dłuuuugo. Nasze dziewczyny zawitały w te strony pierwszy raz. Zeszliśmy trochę szlaków, przypomnieliśmy sobie bieszczadzkie miejscowości i klimat tych wspaniałych gór.
W pierwszy dzień przeszliśmy Połoninę Wetlińską. Wspaniała, słoneczna aura wynagrodziła nam dość ciężką bo śliską wspinaczkę pięknymi widokami. A wkoło biało. Drugiego dnia zdobyliśmy najwyższy szczyt Bieszczad – Tarnicę. Tego dnia widoków nie mieliśmy, ponieważ całą drogę szliśmy w białym mleku z chmur. Na samym szczycie mroźny wiatr połączony z wilgocią spowodował, że szybko zarządziliśmy odwrót i zmianę trasy. Zeszliśmy w dół tą samą drogą oszronieni od stóp do głów. Po dość długiej i mroźnej wyprawie na Tarnicę, Zosia i Karolcia postanowiły zrobić sobie dzień odpoczynku. Sami mogliśmy zaplanować na następny dzień dłuższą trasę. Poszliśmy na Połoninę Caryńską. Po nocnych opadach śniegu, nie było już tak lekko, tym bardziej, że szlak nie był w ogóle przetarty. Tego dnia na szlaku spotkaliśmy tylko kilka osób. Cudowny obrazek. Przestrzeń, pusto, po horyzont bieszczadzkie szczyty i połoniny w białym puchu. Nie często takie pustki zdarzają się dziś na szlakach górskich. Brakowało tylko jakiegoś misia albo rysia. Czwarty dzień już z dziewczynami pomaszerowaliśmy na Małą i Wielką Rawkę. Dosypało znów śniegu, więc czasem zapadaliśmy się po kolana w puchu. Szadź na drzewach wyglądała przepięknie. Dziewczynki miały frajdę, kiedy dochodząc do szczytów musiały przedzierać się na czworaka – niezły ubaw. Dzielnie zdobyły obie Rawki. Dumne z tego wyczynu stwierdziły, że kolejny dzień przerwy im się należy. Ostatni dzień i ostatnia wycieczka znowu we dwoje. Padło na Smerek. Ehhh to była mega przeprawa, bo znów dosypało. Podejście było najcięższe. Po zboczu, po uda w śniegu, czasem na czworaka. Wychodząc jedną nogą i wpadając drugą jeszcze głębiej w śnieg, padały czasem niecenzurowane słowa (Aga) z tej wściekłości i niemocy. Ale na szczycie prezent w postaci wspaniałych widoków, zamazał wszelkie niedogodności podejścia. Piękny zachód słońca, cudowne światło dla zdjęć. Zasłużone zakończenie bieszczadzkiej przygody.
Wszyscy bardzo zadowoleni, dumni z siebie i pełni optymizmu wróciliśmy do codziennych spraw. Plany powrotu oczywiście są, i to w niedalekiej przyszłości – może na jesień….
Mnich i Tatry Wysokie
Mnich i Tatry Wysokie
Wrześniowy wyjazd w Tatry zaplanowaliśmy pół roku wcześniej. Specjalnie wybraliśmy środek tygodnia, żeby uniknąć tłumów, co jednak nie do końca wyszło, ponieważ przy pięknej pogodzie było bardzo tłoczno. Nasz plan był taki: bierzemy przewodnika tatrzańskiego, który pokaże naszym dziewczynkom jak bezpiecznie się poruszać po wysokich Tatrach. Śpimy oczywiście w schroniskach. Przewodnik nas zaskoczył, ponieważ zaproponował prawdziwą wspinaczkę. Zdobycie Mnicha! Grzesiek już trochę wspinania ma za sobą. Dziewczynki miały trochę do czynienia ze ścianką wspinaczkową. Aga nie wspinała się nigdy!
Było wszystko, co powinno być. Pobudka przed świtem w Dolinie Roztoki. Żmudne podejście pod ścianę, podczas, którego przewodnik Andrzej opowiadał dziewczynkom ciekawostki ze świata przyrody. Potem wspinaczka pełna emocji na najwyższym poziomie. Zdobycie szczytu i zjazd pod bacznym okiem asekurującego przewodnika. Kryzysy i blokady, heroicznie przezwyciężone. Duma i zadowolenie z siebie!. Tego dnia podeszliśmy jeszcze do Murowańca. W sumie zrobiliśmy grubo ponad 20 km.
Chyba wszystko się udało bo Zosia, na koniec dnia, powiedziała, że to był jej najlepszy dzień w Tatrach! Karolcia zadeklarowała chęć dołączenia do wspinaczkowych zajęć Zosi 🙂
Bardzo dziękujemy naszemu przewodnikowi Andrzejowi z Baza Górska Roztoka za profesjonalną opiekę i bezpieczną przygodę:)
Potem powłóczyliśmy się jeszcze po okolicach Hali Gąsienicowej, ale dziewczynki były już nastawione na zasłużony odpoczynek! Więc Granaty zrobił tylko Grzesiek.
Green Velo
Green Velo
Kilka lat temu mieliśmy w głowach, żeby przejechać trasę Green Velo, jednak wtedy wydarzyło się Cargo Balt, czyli wybrzeże na Cargo Bike’ach. W tym roku pandemia zamknęła nam granice, zatem padła decyzja – rowerami po Polsce. Green Velo doczekało się naszych dwóch kółek. Każdy z nas na rowerze. Każdy wiózł cały swój bagaż w sakwach rowerowych! Minimalizm w stylu bikepacking. Spanie w hamaku i pod namiotem, czasami pod dachem, jedzenie po drodze, gdzie się trafi.
Pierwszy etap to sielska, pełna bocianów Dolina Bugu. Wyruszyliśmy z Białej Podlaskiej do Janowa Podlaskiego, gdzie zastał nas smutek i żal widząc, co zostało po przepięknej niegdyś stadninie 🙁 Po drodze mijaliśmy urokliwe drewniane cerkwie i mnóstwo przydrożnych krzyży. Wszędzie cyrylica. Nocleg wypadł na dziko w hamakach i pod namiotem w Mielniku nad brzegiem rzeki. Pierwsze kulinarne doznania ze wschodnich stron naszego kraju to kartacze i babka ziemniaczana. Maniam. Dziewczyny dzielnie pokonywały kolejne kilometry czasem 50-60 km w ciągu dnia.
Drugi etap to Puszcza Białowieska. Jechaliśmy przez kolejne kilometry puszczy, ale nigdzie nie było żadnych zwierzaków! Okey, był zimorodek, ale ekspresowo nam zwiał. W Białowieży tłumy ludzi, głośne kempingi i trochę, taka dyskoteka. Po długim czasie poszukiwań znaleźliśmy nocleg, ale jeden z najgorszych w jakim przyszło nam spać do tej pory. Ocenę Białowieży uratowała fantastyczna wyprawa z przewodnikiem do Obszaru Ochrony Ścisłej. Mnóstwo informacji o drzewach, grzybach je zamieszkujących i wszystkim co tam żyje. Wokół samo piękno. Dziewczyny dzielnie przedreptały w ten dzień prawie 30 km. Następnego dnia Grześka spotkała niespodzianka. Jego poranne przechadzki zostały nagrodzone spotkaniem z wilkiem. Po tym zdarzeniu stwierdził, że można wyruszać dalej.
Etap trzeci to Staroruskie wsie i Tatarzy. Puszcza Ladzka, Kraina Otwartych Okiennic – Trześcianka, Soce i Puchły, Puszcza Knyszyńska. Kraina Polskich Tatarów, czyli wieś Kruszyniany. Tam trafiliśmy na pozytywnie zakręconego gospodarza. Podzielił się z nami swoją ogromną wiedzą na temat okolicy i pokazał rodzinne skarby, ręcznie pisany Koran z 17 wieku i niewiele młodszy brewiarz unicki. Wszędzie piękna drewniana zabudowa, ale też straszne upały i piaszczyste leśne drogi, w których nasze koła grzęzły co rusz. Wszystkie noce spędziliśmy pod gołym niebem.
Etap czwarty to Supraśl, Białystok, Tykocin. Bliżej cywilizacji, dalej od natury. Przyjemnie, ale emocji troszkę mniej.
Etap piąty to Biebrzański Park Narodowy. Droga Carska, potocznie nazywana Łosiostradą (niestety łosi nie spotkaliśmy), Bagno Ławki, Goniądz, Dolistowo Stare, Kopytkowo ,Wydmy na Grzędach, Spływ Biebrzą. Poszukiwania łosia w porannej mgle, zwieńczone wątpliwym sukcesem Żurawie i ich klangor.
Etap szósty to Puszcza Augustowska. Kanał Augustowski, Jezioro Sajno, Jezioro Studzieniczne, Jezioro Gorczyckie. Czarna Hańcza, Dworczysko. Jezioro Wigry. Jezioro Czarne, Suwałki.
Podziwiając kolejne krajobrazy zmierzaliśmy do końca naszej wyprawy. Dziewczyny zrobiły swoją życiówkę, 80 km w jeden dzień. Dumne z siebie, a my z dziewczyn dojechaliśmy do Suwałk, skąd pociągiem ruszyliśmy do Wrocławia.
Cała nasza rowerowa przygoda to przejechane 600 km. Było wspaniale. Polecamy wschodnią część naszego kraju szczególnie na rowerze.